wtorek, 31 lipca 2012

Cel istnienia sztuki – subiektywne rozważania

Myślę, że na początek należy odpowiedzieć na pytanie czym właściwie jest sztuka. Moje zdanie na temat zmieniło się przez kilka ostatnich lat. Kiedyś uważałem, iż sztuka to efekt twórczości „nie skażonej” w żaden sposób przez komercyjność. Akt wytworzony przez artystę czysto z wewnętrznej chęci tworzenia, uzewnętrznienia się, spełnienia potrzeby przekazania czegoś z pomocą przeróżnych środków artystycznych. Uważałem, że w to wszystko nie może się wplątać się element pieniędzy czy jakiejkolwiek materialnej nagrody za ukończenie dzieła. Sztuka to coś „czystego”, duchowego, coś co przeżywamy (czy to tworząc, czy odbierając) na wyższym poziomie, oderwanego od materialnego świata, który rządzi się pieniądzem i siłą.

Jestem miłośnikiem wszelkiej sztuki nowoczesnej, i np. sztuka ulicy jaką jest cała kultura hip hop wchodząc do środków masowego przekazu jakim jest np. telewizja, zatraciła swoją niekomercyjność, czystość, swój niepowtarzalny klimat prostego i szczerego przekazu. Drogie samochody, złoto, piękne kobiety, kluby – to rzeczy, które głównie widzimy w teledyskach, mają się one nijak do tego czym była kiedyś cała kultura hip hopowa wywodząca się biednych dzielnic dużych miast, z ulicy. Twórcy nagrywają teraz nowe utwory by je wydać i na nich zarobić, i jest główną siła napędową przy tworzeniu nowego materiału.


Inną nowoczesną dziedziną sztuki, która daje mi niesamowicie duże zadowolenie z odbioru jest komputerowa animacja 3D. Dzieła takie jak „Katedra” Tomka Bagińskiego czy „Kaena: La prophetie” Chrisa Delaporte są dla mnie jednymi z największych dokonań artystycznych ostatnich lat, które dane mi było zobaczyć.


I tu nadchodzi czas na małe przeformułowanie mojego zdania na temat powiązań komercji i sztuki. Bo przecież nie mogę przestać uważać jakiejś płyty za sztukę, ponieważ została oficjalnie wydana i nie jest już dostępna tylko dla wąskiego grona odbiorców kupujących tzw. „nielegale” spod lady w małych klimatycznych sklepach muzycznych. Tu następuje to zderzenie „czystej” twórczości i „brudnego” świata materialnego. Każdy człowiek musi jakoś żyć, i zarabiać pieniądze aby przetrwać. A wiadomo, że najlepiej robić to co się lubi i czerpać z tego pieniążki. Wspomniana wcześniej Kaena to najdroższa animacja w historii kina europejskiego. Jest to produkt, ktoś zainwestował w to swój czas i pieniądze, by zwróciły się z zyskiem. Jednak w odróżnieniu od wielu amerykańskich produkcji, tworzonych bez duszy, często profesjonalnie zrealizowanych, Kaena posiada swoją „duszę”, wspaniały klimat, artystyczność i piękność zawartą w każdej scenie z tej półtoragodzinnej produkcji. Jest to dla mnie dowód na to, iż sztuka może iść w parze z jakimś zamysłem komercyjnym. Zresztą przenieśmy się w przeszłość, wielu znanych artystów-malarzy miało swoich mecenasów, którzy często im mówili jak obraz ma wyglądać, a pomimo to do dziś słowo sztuka wielu osobom kojarzy się właśnie z tymi klasycznymi obrazami tworzonymi wieki temu.

Więc właściwie jaki jest cel istnienia sztuki? Oczywiście nie można tu podać jednoznacznej odpowiedzi. Osobiście mi się wydaję, że sztuka jest głównie spowodowana potrzebą artysty do tworzenia, być może zaspokaja ona jakieś potrzeby artysty. Nie jest tworzona na potrzeby odbiorcy, gdyż wtedy przestaje być sztuką, a staje się produktem. To jak z „artystami” typu Britney Spears, jej twórczość to produkt skierowany do mas, u których dodatkowo wytwarza się potrzebę na tego typu produkt. Osobiście nigdy nie uznam tego za sztukę! Ale jednocześnie uważam za duży dar, jeśli twórca sztuki potrafi jednocześnie zaspokoić jakieś potrzeby estetyczne odbiorcy. Wydaje mi się, że należy znaleźć granicę między dostosowaniem swojego dzieła do swoich potrzeb, jak i do potrzeb odbiorców. Wydaje mi się również, że taka sztuka, którą uważam za tą czystą, duchową sztukę może być zrozumiana przez inteligentnego odbiorcę, szukającego nie tylko hedonistycznych uczuć w odbieraniu czy to muzyki, czy obrazu, potrafiącego zrozumieć co odbiera. W dzisiejszych czasach, ludzie pędzą do przodu za pieniądzem, zapominając że istnieją inne wartości, moim zdaniem ważniejsze. Sztuka wydaję mi się próbuje czasami nas zatrzymać, pokazać że jeszcze się nie zatraciliśmy w materialistycznym świecie.

wtorek, 17 lipca 2012

Migracyjne sieci społeczne

Na początek wypadałoby napisać czym właściwie są sieci społeczne. Są to konfiguracje pewnych osób, grup społecznych, organizacji czy zbiorowości, połączonych w imię lub z racji pewnego celu, zadania bądź pewnej potrzeby. Pojęcie sieci można rozłożyć na dwie główne składowe: po pierwsze jest to zestaw relacji pomiędzy elementami danej sieci, po drugie zaś . pewna zmienna organizująca, leżąca u podstawy tej sieci. W przypadku sieci społecznej tym organizującym podłożem może być prawie każda zmienna społeczna (Gurak i Caces 1992). Czym natomiast jest migracja? Wikipedia podaje bardzo prostą definicję – „migracja to przemieszczanie się ludności mające na celu zmianę miejsca pobytu”.

Migracyjne sieci społeczne w podejściu nowej ekonomi instytucjonalnej, którą reprezentują Guilmoto i Sandron, uważane są za „infrastrukturę” wymiany oraz najbardziej istotny mechanizm wspierający migracje. Przedmiotem analizy sieci społecznych są przede wszystkim struktury i charakter sieci powiązań, a nie jednostki i grupy społeczne jako takie. U podstaw takiego podejścia leży założenie, że „struktury powiązań społecznych stanowią bardziej obiecujące źródło dla socjologicznej interpretacji niż indywidualne charakterystyki oraz, iż analiza służąca zrozumieniu struktur społecznych powinna wykorzystywać sieci społeczne lub inne struktury jako jednostki analizy”. Dzięki badaniu sieci możemy lepiej poznać: struktury powiązań między emigrantami, złożoność tych powiązań, a nie tylko relacji dwustronnych, złożone struktury relacji wzajemności, a nie wyłącznie symetryczne powiązania czy proste systemy hierarchii.

Na sieć społeczną składają się węzły (aktorzy) oraz połączenia (relacje łączące aktorów). Jedną z cech charakteryzujących sieci jest gęstość, determinuje ona natężenie interakcji w danej społeczności: im większa gęstość tym częstsze interakcje. To z kolei określa szybkość przepływu informacji i innych dóbr oraz dynamikę reprodukcji sieci społecznych.
Jako że temat sieci społecznych jest stosunkowo młody, nie dysponujemy jeszcze dużą wiedzą o nich, a w szczególności o migracyjnych sieciach społecznych. Bazując na stosunkowo szerokim przeglądzie literatury, Gurak i Cases (1992), zidentyfikowali najważniejsze funkcje migracyjnych sieci społecznych:

  1. chronić (buffering) migrantów przed kosztami i utrudnieniami związanymi z migracją;
  2. oddzielać (insulating) migrantów od społeczeństwa przyjmującego i podtrzymywać ich związki ze społecznością wysyłającą;
  3. determinować, do pewnego stopnia, kto migruje z danej społeczności lub gospodarstwa domowego;
  4. wpływać na wybór obszarów docelowych i wysyłających;
  5. wpływać na integrację migrantów w społeczeństwie przyjmującym;
  6. służyć jako kanały informacji i innych zasobów oraz jako struktury normatywne;
  7. kształtować rozmiar i natężenie migracji. „(Gurak i Cases 1992: 153).
Wydaje mi się, że migracyjne sieci społeczne swój początek w pierwszym emigrancie. To on tworzy pierwsze połączenia z sieciami lokalnymi. Jest również przekaźnikiem informacji o danym kraju, zarobkach, warunkach itp. Przekazując te informacje, może przyczynić się do podjęcia decyzji innych ludzi o emigracji. Nowo przybyłe jednostki stają się nowymi aktorami sieci społecznej. Skupisko tworzy się wokół pierwszego emigranta, gdyż dysponuje on największą wiedzą i doświadczeniem. Najczęściej są to znajomi i rodzina, czyli ludzie z najbliższego otoczenia. Sieci te z czasem rozrastają się o dalszych znajomych. Takie sieci pomagają zaadoptować się do nowych warunków, odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Jednak bardzo prawdopodobne jest, iż czym większa siła połączeń wewnątrz sieci emigracyjnej, tym dłużej może trwać długoterminowa integracja w społeczności przyjmującej. Przypominają mi się dwie sieci społeczne Polaków, które zdarzyło mi się poznać w Irlandii. Pierwsza była mocno zintegrowana, silne więzi łączyły wszystkich ludzi jeszcze gdy mieszkali w Polsce, na przestrzeni kilku lat, po tym jak wyjechali tam pierwsi emigranci, ciągle dojeżdżali następni. Większość tych ludzi pracuje na niskich stanowiskach w najniższym segmencie (sklepy, budowy, wypożyczalnie kaset itp.) i ich kontakt z Irlandczykami ogranicza się do kontaktu w pracy, cały wolny czas spędzają w swoim polskim towarzystwie. Druga grupa była osobiście dla mnie dużo ciekawsza. Powstała z ludzi, którzy przyjechali do Irlandii w parach lub samotnie, poznawali się w różnych okolicznościach. Ta sieć utworzyła się z emigrantów nie tylko z Polski, ale i z Francji, Brazylii, Chin. Aktorzy z tej grupy byli bardzo otwarci na integrację z ludnością miejscową, posiadają dużo znajomych Irlandczyków. Widać gołym okiem połączenia między lokalną siecią społeczną i emigracyjną siecią społeczną. I co też jest bardzo widoczne, zajmują wyższe stanowiska, pracują w biurach, nie pracują fizycznie, zarabiają większe pieniądze. Warto zaznaczyć, iż nie ma istotnych różnic w wykształceniu ludzi z obu sieci, wszyscy posiadają wyższe wykształcenia, lub wyższe niepełne (przerwane studia, urlopy dziekańskie itp.).


Druga grupa (sieć) wykształciła dużo większy kapitał społeczny na rynku lokalnym. Czym jest kapitał społeczny? Pojawia się on często razem z sieciami społecznymi, Bourdieu definiuje go jako „sumę zasobów, rzeczywistych lub wirtualnych, które są dostępne dla danej jednostki lub grupy dzięki posiadaniu trwałej sieci mniej lub bardziej zinstytucjonalizowanych związków wzajemnej znajomości i uznania”. Wykształcenie tego kapitału było niezbędne, gdyż ta grupa (2) zamierza zostać w Irlandii na wiele lat, natomiast sieć migracyjna pierwsza jest złożona z ludzi traktujących swój pobyt jako „chwilowy” (pomimo już kilkuletniej obecności w Irlandii). W perspektywie mają powrót do Polski, i wydawanie/inwestowanie zarobionych tam pieniędzy w Polsce.

Bibliografia:
  • Gurak D. T. i F. Caces, 1992. .Migration networks and the shaping of migration systems., [w:] Kritz M. M. i inni (red.), International migration systems. A global approach, Oxford: Clarendon Press, s. 150-176.
  • http://www.iss.uw.edu.pl/osrodki/cmr/wpapers/pdf/049.pdf
  • http://pl.wikipedia.org

środa, 4 lipca 2012

Denerwujące supermarkety i ich psychologiczne aspekty

Wszystkie supermarkety i centra handlowe wydają mi się takie same. Wszystko jest mniej więcej tak samo poukładane. Mają wielkie powierzchnie, i strasznie ciężko jest wejść, szybko coś kupić i wyjść. Nie lubię strasznie tego typu sklepów, a spędzanie w nich czasu jest dla mnie bardziej męczące niż wysiłek fizyczny typu pływanie czy siłownia.


Przejdźmy do opisu samego Geanta. Aby dostać się do samego sklepu trzeba przejść obok większości małych sklepików i stoisk ulokowanych w tym „centrum handlowym”. Już w tym momencie mam dość. A to wcale nie koniec. Aby zakupić najbardziej przydatne rzeczy do przeżycia, takie jak pieczywo, mięsa, sery należy przejść przez cały sklep, gdyż dokładnie są one w najodleglejszym miejscu od wejścia, czyli w przeciwległym rogu sklepu. Trzeba przejść obok książek, płyt, telewizorów, proszków do prania, rowerów, ubrań i masy innych rzeczy, o których nawet bym nie pomyślał że mógłbym kupić je w supermarkecie, który głownie kojarzy mi się z jedzeniem i unikam spotkań z nim za wszelką cenę.

Inną sprawą są przeogromne koszyki, które „krzyczą” na nas swoją pustką, jeśli mamy mało zakupów i zachęcają do zakupienia większej ilości rzeczy, taki duży koszyk i taki pusty. Albo zniechęcają do następnego przyjścia do sklepu. Inną sprawą jest umiejętne manewrowanie i wymijanie innych wielkich „pojazdów” w zazwyczaj za wąskich przestrzeniach między regałami. Na szczęście od jakiegoś czasu są dostępne również małe, zwykłe koszyki, które można nosić w ręku.


Nie wiem czy nad ułożeniem produktów czuwa jakiś psycholog, czy są poparte jakimiś badaniami, ale zazwyczaj stojąc przy wielkim regale dopiero po dłuższym czasie jest w stanie zauważyć to czego szukam. Pierwsze rzucają mi się w oczy najdroższe produkty, których tak naprawdę nie potrzebuję. Chociaż to może kwestia dobrze zrobionych opakowań. Kupowałem ostatnio środki do zmywarki i dopiero po 15 minutach „czytania” przeróżnych opakowań znalazłem to czego szukałem. A już prawie kupiłem droższy i bardziej rzucający się środek innej firmy, który nie do końca spełniał moje oczekiwania.

I ostatnia rzecz to kasy i kolejki przy nich. Stanie w nich jest chyba jeszcze bardziej wyczerpujące. Pól biedy jeśli zakupy robimy z kimś, można sobie umilić czas rozmową. Jeśli jednak sam coś tam kupuję, to nie wiem co ze sobą zrobić. Produkty przy kasach „krzyczą” aby je podnieść i kupić, chyba z nudów. Same znudzone twarze dookoła. Na szczęście od jakiegoś czasu wśród produktów przykasowych (zazwyczaj słodyczy) są jakieś gazety, więc lekturą Newsweeka zabijam czas, nudę i zmęczenie przy kasie. I nareszcie świeże powietrze, najszczęśliwsza chwila związana z zakupami w Geant to wyjście z niego!